Artykuł Kasi Boguckiej - "Tętno wiekowej kamienicy". W związku z tym, że to o bydgoskich kamienicach umieszczamy go na naszej stronie.
Tętno wiekowej kamienicy
Życie takiego domu przypomina radiową audycję w odcinkach. Nadawana jest non stop, w dzień i w nocy. Co dzieje się za ścianami dawnych dużych i luksusowych mieszkań, podzielonych w PRL na rodzinne pokoje ze wspólnymi kuchniami i toaletami?
Kiedyś na parterze kamienicy mieszkała administratorka, zwana też konsjerżką. Miała oko na wejście, myła klatkę schodową, pilnowała, by nie nie kręcił się tzw. element. Instytucja konsjerżki jednak umarła. Razem z nią odszedł porządek. / Fot. Dariusz Bloch
Słowo wspólnota dobrze wygląda tylko na papierze. Bardziej niż jednością pachnie brakiem intymności. Ktoś donośnie kaszlnął. Wrzask. Kobieta tresuje męża. Brzdęk naczyń. Obiad się gotuje. Teleexpress. Psy szczekają. Znowu kolejka do wspólnej toalety. Sąsiad z gazetą pod pachą przestępuje z nogi na nogę. Wraca do mieszkania, bo zapomniał papieru.
Parter
Pani Maria - krótko strzyżona, ubrana po męsku - zaprasza do swojej kuchenki - niecałe dwa metry na półtora. Pralka cudem się zmieściła.
- Brzydzę się wspólną kuchnią. A dowie się pani, czy ktoś nie napluł do zupy albo palcem nie zamieszał w sosie? - mówi lokatorka. - W naszej kamienicy od początku było tak: jeden pokój na rodzinę, plus spiżarki, wspólna kuchnia, ubikacja na półpiętrze, jedna dla - na przykład - trzech rodzin. Straszne. Mieszkańcy zaczęli kombinować i poupychali po kątach tych zbiorowych kuchni toalety, kabiny prysznicowe. Taaak, za komuny było kiepsko z mieszkaniami, ale za to ludzie byli czulsi. Lepiej mi się wtedy żyło.
Niecałe pół wieku temu na parterze kamienicy, liczącej dziś równe sto lat, mieszkała pani Kos, administratorka, albo jak kto woli, z francuska - konsjerżka. Miała oko na wejście, myła klatkę schodową wyłożoną - do dziś zresztą - gumoleum, nie wpuszczała tak zwanego elementu. Mogła wszystko kontrolować, bo okna w przedpokojach mieszkań na parterze i piętrze kamienicy wychodzą na klatkę schodową. Instytucja konsjerżki jednak umarła. Razem z nią odszedł porządek. Czystość pozostała w postaci czarnych literek regulaminu porządkowego, zawieszonego tak wysoko, że nie sposób odczytać, jakie zasady obowiązują choćby na papierze.
- Na raz zmoczonym mopie sprzątaczka jedzie przez trzy piętra! - oburzają się lokatorzy. - Zwróciliśmy jej uwagę, że nie sprząta, a brudzi.
Pani Maria razem z mamą Barbarą (starszą, elegancką panią, podobną do Stefanii Grodzieńskiej) mieszka w dwóch pokoikach. Mama od 55, córka od 49 lat. Na ścianie wiszą portrety damskich przodków. To pani Barbara ze swoją mamą - obie jak aktorki z przedwojennych filmów, Greta Garbo, a może bardziej Gloria Swanson.
Ze swoich okien panie widzą ścianę sąsiedniej kamienicy, dalej kawałeczek placu i restaurację. Kiedyś zza firanki podglądały dansingi. Cieszyły się, gdy muzycy grali ich ulubione melodie. Teraz słyszą tylko huk samochodów i nieznośną młodzież. Na szczęście ci najgorsi z młodzieńców już się pożenili i wyprowadzili.
- Na tym placu dawno temu parkowały konne wozy, którymi przywożono chleb - przywołuje dawny widok pani Maria. - Gdy wozy przeszły do historii, miasto zaczęło budować restuarację i hotel. W tym hotelu znalazłam pracę. Byłam blokerem, czyli pilnowałam wydawki. Bloker bierze od kelnera bon i dogląda, by kucharz wydał potrawę. Robiłam też zestawienia, ile czego wydano z kuchni. Gdy przez półtora miesiąca chorowałam, zrobiło się manko na 60 tys. zł! Chcieli mnie obciążyć winą, a zawinił szef, bo mocno popijał i za wódkę wydawał porcje obiadowe. Sąd się zdziwił, że ja w ogóle jestem wzywana. Przecież gdy szłam na zwolnienie, bilans był na plus. Głupia wtedy byłam. Mogłam odszkodowania żądać za te oskarżenia, za straty moralne.
Pani Barbara narzeka na trzy sprawy. Na łobuzów, którzy po sześć razy dziennie naciskają guzik ledwo żywego domofonu (przyciski sprawne, a brama wiecznie otwarta, bo uszkodzona) i na toaletę. W kuchni ma wprawdzie do dyspozycji eleganckie przenośne WC, ale seniorka nie może się do niego przekonać. Zapewnia, że na myśl o tym wynalazku dostaje rozstroju żołądka... Woli wyjść do ubikacji na półpiętrze. Najgorzej jest w nocy. Po prostu strach. Ta trzecia sprawa to zimno. Pani Barbara po całym dniu siedzenia na kanapie (kiepsko chodzi po udarze) marznie na kość. Na założenie obiecanego centralnego ogrzewania panie czekają już sześć lat.
Pierwsze piętro
Już wiadomo, że do Biegańskich nie warto pukać, bo i tak nie otworzą, a pani Jelitkowska też od lat nie wpuszcza nikogo. Nawet nie zerka przez wizjer. Ludzie mówią na nią „pani profesor”.
W powietrzu unosi się zapach...Smoły, kleju, palonej gumy? Przemysłowa woń miesza się z zapachem zupy. Dwóch zup? Kapuśniak? Grochówka? Sąsiedzi są czujni. Drzwi się uchylają.
- Mieliśmy tu w ciągu ostatnich 20 lat dwa straszne pożary - szepce pani Leokadia. - I jeden, i drugi zaczął się w piwnicy, a tam ludzie trzymali, jak się później okazało, dętki, koła, jakieś szmaty i papiery. Najgorszy był dym. Strażacy najpierw chcieli wszystkich ewakuować, potem jednak dali spokój. Drugi pożar też był wielki. Ludzie uciekali przez okna.
Monika nie pamięta ognia. Urodziła się 25 lat temu w pokoju z numerem pięć na drzwiach. Mieszkała razem z bratem i rodzicami. Na kuchnię zaadaptowali wnękę w ścianie korytarza. Teraz obok zlewu chcą zamontować prysznic. Toaleta pozostanie na zewnątrz mieszkania. Nie można jej przecież podłączyć tam, gdzie się gotuje.
Monika i jej mąż marzą o własnym domu. Ale co z tego, skoro nie stać ich nawet na wynajęcie mieszkania. - Brat płaci 1200 zł miesięcznie... - mówi lokatorka. - W naszej kamienicy jest przynajmniej niski czynsz - nieco ponad 200 zł.
Dziewczyna przyznaje, że się męczą, skazani na życie w 28-metrowym pokoju (miejsca tu mało dla czterech osób, ale wystarczyło jeszcze dla psa). A jeszcze ta wspólna ubikacja w korytarzu, sprzątana na zmianę z sąsiadami. No i piece kaflowe. Sąsiadka ma teraz lepiej - założyła sobie centralne ogrzewanie (podobnie jak 11 innych rodzin, pięć zaś wciąż pali w piecach węglem).
Moniki wypłata wystarcza na bardzo skromne życie. Synek niedługo idzie do przedszkola, zapowiadają się więc kolejne wydatki.
- Dwa razy próbowałam zdać fryzjerski egzamin zawodowy, ale mi się nie udało - kręci krótko modnie ostrzyżoną głową pulchna dziewczyna. - Znalazłam wreszcie pracę przy wtryskarkach. Pracuję na cztery zmiany na drugim końcu miasta. Często wracam o godz. 23. Światło na klatce szwankuje, domofon nie działa, kto chce, wchodzi, załatwia tu swoje potrzeby. Wszelkie. Raz potknęłam się o bezdomnego, śpiącego koło wejścia piwnicy.
Monika generalnie chwali sąsiadów (z sympatią mówi choćby o starszym dystyngowanym panu o posturze oficera, z pokoju obok), ale w kamienicy trudno ich nie słyszeć. Jedna starsza pani bardzo się awanturuje, krzyczy, a nawet wybija szyby. Kilka razy wyprowadzano ją zakutą w kajdanki. Z kolei sąsiad z góry zbiera śmieci i najwyraźniej uwielbia się kłócić. Do jego drzwi nieraz już pukali policjanci, pracownicy opieki społecznej i administracji. A spod progu jego przedpokoju wyłaziły robaki...
Drugie piętro
Pani Grażyna to bardzo elegancka kobieta. Nienaganny makijaż i włosy prosto od fryzjera. Wyraźnie różni się od innych lokatorów. Od ponad pięciu lat mieszka w tej kamienicy w prawie stumetrowym mieszkaniu. Żyje się jej tu - jak zapewnia - całkiem dobrze. Wymieniono przecież rynny, naprawiono dach. Mąż niby krzyczy, że jemu jest źle, ale tylko tak żartuje. Pod nogami kręcą się pies i rasowy kot.
- Brakuje mi jedynie bliższego kontaktu z sąsiadami - twierdzi pani Grażyna. - Tam, gdzie mieszkałam wcześniej, ludzie spotykali się z sobą. Tu nie ma mowy o kawie i ploteczkach. Dzień dobry, do widzenia i drzwi się zatrzaskują. Chwię pogawędzić można tylko na schodach, chociaż zdarzają się dni, że żywego ducha nie spotykam na klatce.
Trzecie piętro
Szum na schodach. Szczeka kolejny pies. Właścicielka ostrzega, że zwierzak gryzie. Mirella chodzi od liceum. Mieszka tu z rodzicami zaledwie od pół roku. Zajmują całe mieszkanie, sąsiadów nie znają. Nastolatka dziwi się, słysząc, że na półpiętrze jest wspólna toaleta...
Dzwonię kolejny raz. Nikt nie otwiera. Następne drzwi. Chyba przez dziurkę od klucza słyszę, że ludzie w kamienicy są sympatyczni, ale młodzi zdecydowanie za głośno słuchają muzyki.
- W kamienicy strasznie się niesie - informuje głos. - Ale w chorobie można tu jeszcze liczyć na pomoc. Sąsiadka przez kilka dni robiła mi zakupy. Plotek nie chcę siać, ale do jednego pana z dołu tyle kobiet przychodziło przed laty... Zwróciłam mu uwagę, żeby miarkował, bo to nie dom publiczny.
Publiczna jest za to ściana przy wejściu. Można się z niej dowiedzieć, że Szapurski to pi..., a z Góralczyka jest ch... Dziecięce rysunki: koślawe słońce, dziewczynka narysowana białą kredą. Wyblakła prośba administracji o zamykanie drzwi. Szopa, wejście do piwnicy, trzepak. Na klapie śmietnika ktoś powiesił czarny stanik...
Warto wiedzieć
Standard PRL - kilka rodzin w jednym mieszkaniu
Kamienice były podstawą miejskiego budownictwa od średniowiecza po drugą połowę XX wieku. W okresie gotyku zaczęto wznosić najczęściej dwu-, trzypiętrowe budynki szczytowe. Parter przeznaczony był na warsztaty rzemieślnicze, sklepiki, piętro służyło jako część mieszkalna, poddasze - magazyny.
Później ustalił się także inny, społeczny podział. W oficynie mieszkali zwykle mniej zamożni obywatele, biedotę lokowano także w suterenach, bądź na strychach. Arystokracja mieszkała od frontu, w lokalach od pierwszego piętra wzwyż. Dla pokojówek praczek, kucharzy wydzielano małe pokoiki zwane służbówkami, najczęściej także w oficynie.
W okresie PRL wielkie mieszkania dzielono między kilka rodzin. Niektóre z tych podziałów przetrwały do dziś.