Zduny
Gdzie jesteście dusze nie-czyste
czy w kominach zaklęte, suto zakrapiane deszczem .
wąskie gardła smukłe czernią, smołą zapchane tchawice
z braku tchu wciąż tak zimne
te szare kamienice
chłodnym powiewem barczyste .
Dokąd wy tak pędzicie? Przez wąską szyję ku wolności, tam wrony mówią o zimie, z dymem
na bezimiennych ulicach
czy w kominach zaklęte, suto zakrapiane deszczem .
wąskie gardła smukłe czernią, smołą zapchane tchawice
z braku tchu wciąż tak zimne
te szare kamienice
chłodnym powiewem barczyste .
Dokąd wy tak pędzicie? Przez wąską szyję ku wolności, tam wrony mówią o zimie, z dymem
na bezimiennych ulicach
Ślusarska
Słyszę w oddali mechaniczne jęki
żywcem ciągnięte z beznadziei
z otchłani
Ciężko...
młot, kowadło, uderzenie
iskry syczą
metal o metal
piekielna to czeladź
zgrzytają zębatki
ludzkich ciał
pochowane w nieładzie
metal o metal
mocne skrzypienie czasem
czasu tu nie ma
tylko praca
żywcem ciągnięte z beznadziei
z otchłani
Ciężko...
młot, kowadło, uderzenie
iskry syczą
metal o metal
piekielna to czeladź
zgrzytają zębatki
ludzkich ciał
pochowane w nieładzie
metal o metal
mocne skrzypienie czasem
czasu tu nie ma
tylko praca
Dworcowa
Dokąd pędzicie mury moje, odrapane czasem
przy was stoję
milczące, bezrozumne
Śmiejecie się swym blaskiem
te moje latarnie
sklepów tłum zabawek
z szyldami pozaczepianymi
zardzewiałe tory niczyje jakby czekały tylko na mnie, na tramwaj,
przy was stoję
milczące, bezrozumne
Śmiejecie się swym blaskiem
te moje latarnie
sklepów tłum zabawek
z szyldami pozaczepianymi
zardzewiałe tory niczyje jakby czekały tylko na mnie, na tramwaj,
trwaj
czekam niezgrabnie
Matejki
Gdzieś go zapomniałem, chyba w swej bramie
zostawiłem te klucze niechciane
Cień bramy - tak bym chciał go przejść niezauważalnie
dużo żalu zostało
zostawiłem te klucze niechciane
Cień bramy - tak bym chciał go przejść niezauważalnie
dużo żalu zostało
cienie drzew one zawsze tu mieszkały
były zawsze i będą na zawsze
były zawsze i będą na zawsze
Lipowa
Zaszumiały lipy
rozszumiały się nieszczęsne
pewnie lamentują nad czyimś odejściem
moim
bezszelestne nad chodnikami niedoli
liściaste kałuże łez
a wrota jak fortece, a mury jak stal
lecz wiatr się śmieje i zabiera po cichu nas
zamienia w proch i w rdzę